Nasza opowieść zaczyna się bladym świtem 10 kwietnia 2016 roku, gdy razem z Zuzą wsiadam do pociągu na stacji Poznań Główny. Jedziemy do Białki Tatrzańskiej, która jest startem i metą naszej rowerowej podróży wokół granic Polski. Chociaż właściwie takie sportowe określenia jak start i meta, niezbyt przystają do tego, co zamierzamy zrobić. Nie chodzi nam przecież o żaden wyścig ani wyczyn. Nie zrobimy tego w najkrótszym czasie, ani najtrudniejszą drogą. Nasze rowery nie są w żaden sposób wyjątkowe, a my nie będziemy nawet pierwszymi kobietami, które pokonają tę trasę na rowerach. Wiem, że są ludzie, którzy jak powietrza do życia potrzebują adrenaliny i współzawodnictwa, ale ja do nich zdecydowanie nie należę. Dla mnie najważniejsza jest sama droga, a nie to, co czeka na mnie u jej kresu. I taka też była koncepcja Rowerowego Domu Kultury.
Ta wyprawa jest inna niż wszystkie, w których brałam udział do tej pory z bardzo wielu powodów. Najważniejszym z nich jest chyba jednak ten, że jadę nie tylko dla siebie. Już teraz zaplanowane mamy kilkadziesiąt spotkań i warsztatów z mieszkańcami przygranicznych miejscowości.
Kiedy mniej więcej rok temu, w Iranie, rodził się pomysł na Rowerowy Dom Kultury, nie przypuszczałam, że pochłonie on tyle czasu i energii oraz zaangażowania wielu osób, zanim w ogóle wsiądziemy z Zuzą na rowery. Ostatnie kilka miesięcy naszego życia to ciągłe przygotowania. Setki meili, telefonów, tekstów wysyłanych do różnych mediów, walki ze sprzętem, kurierami i uciekającym czasem.
Aż w końcu nadszedł dzień wyjazdu. Jak zwykle zbyt wcześnie. Jak zwykle zostało mnóstwo rzeczy, których nie udało się dopiąć na ostatni guzik, ale mimo to, gdy wsiadłyśmy do pociągu, poczułam wreszcie ulgę. To czego nie udało się załatwić przed wyjazdem, a nie dotyczy RDK będzie musiało poczekać przez następne trzy miesiące. Z wszystkimi rzeczami związanymi z projektem będziemy musiały poradzić sobie już na trasie oraz z pomocą naszej nieocenionej wolontariuszki Marysi, która jest naszym punktem dowodzenia i bazą w Poznaniu.
Do tej pory wydawało mi się, że ze wszystkim dam sobie radę sama. Teraz, z perspektywy ostatnich kilku miesięcy, wiem już jak bardzo się myliłam. Gdyby nie dziewczyny i ich pomoc, Rowerowy Dom Kultury nigdy nie wyszedłby ze sfery planów. W dodatku wsparło nas tak wielu ludzi (i to nie tylko mentalnie, ale też finansowo). Wielu z nich nie znam, nigdy nawet ich nie spotkałam, a oni widzieli mnie tylko na zdjęciach i kilkuminutowym filmiku, a mimo to podarowali mi swoje zaufanie i bardzo wiele ciepłych słów. Dla mnie to już pierwsza granica, którą pokonałam.
Jestem niemal pewna, że będzie ich w najbliższym czasie dużo więcej.