Wszystko zaczyna się od słów. Słowa mają wielką moc budowania, ale i niszczenia. Jak mówi Wojciech Tochman: „Nie każda mowa nienawiści kończy się ludobójstwem, ale każde ludobójstwo zaczyna się od mowy nienawiści”.
Projekt HaftHejt rozwijał się wielotorowo i poprzedziły go kilkumiesięczne przygotowania oraz jeszcze dłużej trwający proces koncepcyjny.
Ostatecznie do realizacji zaprosiłam kilka osób, które zgodziły się współtworzyć niektóre z haftów oraz podzielić się własnymi refleksjami, a także (czasami bardzo osobistymi) doświadczeniami.
Fragmentaryczny zapis naszych rozmów przedstawiam poniżej.
Każda z osób otrzymała najpierw obraz i została poproszona o jego opisanie i wyrażenie swoich odczuć związanych z danym przedstawieniem. Następnie otrzymywała kopertę z cytatem i kontekstem, które musiała przeczytać i odnieść do swoich wcześniejszych słów i wyobrażeń. Wszystkie osoby uczestniczące w projekcie były poinformowane, że możemy przerwać cały proces, jeśli tylko poczują taką potrzebę.
W tym projekcie zajmowałam się mową nienawiści jako zjawiskiem. Starałam się podejść do tego obiektywnie, nie angażując swoich prywatnych poglądów i przekonań. Szybko okazało się, że nie jest to łatwe. Przede wszystkim dlatego, że hejt nie ma barw narodowych, politycznych, czy moralnych.
Nienawiść zawsze zaczyna się od słów. Nie ma w sobie nic z niewinnego żartu. Dopóki nie zaczniemy brać odpowiedzialności za wszystkie nasze słowa, dopóty hejt będzie się rozwijał.
haftowanie hejtu
Pracując lubię słuchać muzyki klasycznej. Wyszywając hejt w pewnym momencie uświadomiłam sobie jak kuriozalne jest to połączenie. W tle spokojny fortepian, a ja właśnie haftuję frazę: „Pedał w dupę jebany”.
I wtedy przyszła do mnie taka refleksja: a jeśli to właśnie ma doskonałe przełożenie na nasze życie? Hejt jest wszędzie. Większość z nas doświadcza go pośrednio i bezpośrednio niemal codziennie. I on się tak już w tej naszej codzienności zadomowił, że przestał nas zupełnie szokować. Rzeczywistość stała się ja ten haft, w którym przestaliśmy dostrzegać nienawistną treść. Czasami wręcz zaczęliśmy ją nazywać dowcipem.
Ale przecież ignorowany hejt nie znika. Jest tam cały czas – bardzo jednoznaczny, namacalny. A jednak stał się przezroczysty, bo tak jest nam wszystkim wygodniej i bezpieczniej. Dopóki nie uderza w nas osobiście, przymykamy oko, przechodzimy obok.
W szkole, w tramwaju, na ulicy, czasami w domu na rodzinnej imprezie, kiedy ktoś rzuci rasistowskim albo homofobicznym żartem. Machamy ręką: „To tylko wujek Heniek i jego gadanie”. A co takie „gadanie” oznacza dla dzieci, które później powtórzą to czarnoskórej koleżance w szkole? Albo dla kuzynki, która jest lesbijką i ma od lat partnerkę, ale boi się do tego przyznać rodzinie?
Realizując ten projekt byłam w odrażających odmętach internetu, a przecież dotknęłam zaledwie wierzchołka góry lodowej, nie mając możliwości ani tym bardziej chęci, aby zagłębiać się w tym jeszcze bardziej. Widziałam tylko to, co nie zostało usunięte przez adminów i tzw. czyścicieli.
A mimo to, po kilku godzinach przeglądania screenów, portali, memów, czytania komentarzy czułam się fizycznie brudna, załamana, zła, smutna i rozczarowana ludźmi. A przecież nic, co widziałam nie dotyczyło mnie.
Czy mowa nienawiści skierowana jako reakcja na zło jest usprawiedliwiona? W pierwszym odruchu odpowiadam twierdząco. ale po chwili zastanowienia nie jestem już tego taka pewna. Czy w takim razie oznacza to, że uzurpuję sobie prawo do decydowania za innych? Narzucania im własnych przekonań? Granica między dobrem i złem a normami moralnymi bywa bardzo umowna.
Zaskoczyło mnie, że są sytuacje, w których część moich rozmówców dopuszczała hejt, przyzwalała na niego świadomie, usprawiedliwiała. Dotyczy to głównie sytuacji, w których bardziej utożsamiamy się z hejtującymi niż z ofiarami hejtu (np. gdy ofiarę postrzegamy jednocześnie jako kata. Przykład: myśliwi, księża pedofile, zwolennicy ruchu pro life).
Zaskoczyło mnie również, że niektórzy w hejcie upatrują motywacji. „Ja tez byłem hejtowany za swój wygląd i dzięki temu wziąłem się za siebie i schudłem”.
Od razu nasuwa mi się pytanie, jakie było prawdziwe podłoże tej motywacji. Czy nie jest tak, że zrobimy wszystko, aby wydostać się z grupy mniejszościowej. Tylko dlatego, że nie akceptujemy siebie, ale przede wszystkim chcemy należeć do bezpiecznej większości, której nikt się nie czepia? Jesteśmy w stanie poświęcić nawet część własnej tożsamości, byle tylko przestać być ofiarą. Ba, jesteśmy w stanie podziękować naszym oprawcom za tę wspaniałą możliwość i motywację do zmiany, którą w nas zaszczepili.
Ale, co z tymi, którzy z różnych powodów nigdy się nie zmienią i nie wpasują w większościowe normy, bo czynnik będący przyczyną hejtu jest niezależny od nich? Ich zostawimy w tyle. Będziemy spychać na margines, w niebyt. A jeśli upomną się o siebie zbyt głośno, znowu zalejemy ich hejtem.
Praca nad tym projektem i śledzenie rozmaitych przykładów mowy nienawiści w internecie uświadomiła mi, że każdy z nas, w którymś momencie swojego życia może się znaleźć w dyskryminowanej, czy wręcz prześladowanej grupie mniejszościowej. Nawet ci, którzy sami nie stronią od tej formy agresji, mogą stać się jej ofiarą. Być może dla jednych będzie to doświadczenie skłaniające do refleksji, a nawet realnej zmiany. Ale u innych przyczyni się zapewne jeszcze do pogłębienia uprzedzeń, a poczucie zagrożenia będzie wywoływało reakcję obrony przez atak. W myśl zasady, że albo ja zaatakuję, albo zostanę zaatakowana.
Czy to nie jest właśnie najlepsza pożywka do hejtu? Czy nie stąd się on często wywodzi? Z braku empatii, niewiedzy i strachu maskowanego agresją?
Ten mechanizm doskonale wykorzystują wszelkiej maści populiści i propagandyści. Dotykając przede wszystkim tematów, które dotyczą moralności i kwestii światopoglądowych i narodowych.
Jestem WWO, czyli osobą wysoce wrażliwą. Ma to swoje zalety, ale niesie ze sobą także pewne obciążenia. Bardzo dużo analizuję, nie lubię tłumów i poznawania nowych osób w dużej grupie. Obserwuję, wyczuwam emocje innych i często je przejmuję. Dlatego też praca nad tym projektem była dla mnie wyjątkowo trudna. Choć nie uświadamiałam sobie tego początkowo i brak postępów tłumaczyłam nadmiarem innych obowiązków, to w końcu zrozumiałam, że obcowanie z tymi wszystkimi przejawami nienawiści, wrogości i agresji sprawiały, że czułam się fizycznie zmęczona i zdemotywowana. Teraz mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że był to dla mnie najtrudniejszy projekt jaki do tej pory zrealizowałam. Tym bardziej więc muszę podziękować osobom, które zdecydowały się uczestniczyć w nim wraz ze mną. Dagmara, Julia, Maria, Magda, Ania, Paweł i Patryk – dziękuję wam za wasz głos, za rozmowy poza kadrem, za waszą siłę, determinację i empatię, którą macie w sobie.